Wszystko może być iluzją
Recenzja spektaklu dyplomowego studentek i studentów IV roku Wydziału Aktorskiego, specjalności wokalno-aktorskiej Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego ,,Powrót z Gwiazd’’ w reż. Ewy Rucińskiej
,,This is Major Tom to Ground Control.
I’m stepping through the door
and I’m floating in a most peculiar way
and the stars look very different today.”
– David Bowie ,,Space oddity”
Sci-fi zmienia się razem z przemianami społecznymi. Latające samochody, rodem z ,,Piątego elementu” czy ,,Powrotu do przyszłości” ustępują zdezelowanym pojazdom z uniwersum Mad Max, rozwój technologii, który ma pozwolić na sięgnięcie do innych cywilizacji, staje się jedynie narzędziem nieustannej kontroli i zniewolenia, emocje stają się występkiem (zupełnie jak w ,,Equilibrium’’), a utopia zamienia się w dystopię. Stanisław Lem będąc w znacznej mierze prekursorem gatunku w swoich powieściach przewidywał lub przestrzegał przed wieloma zjawiskami, które są dziś naszymi pierwszorzędnymi problemami.

Jednak dywagacje nad tym, co czeka nas w przyszłym świecie jest zawsze intrygujące, dlatego też temat podjęty został w spektaklu ,,Powrót z gwiazd” w reż. Ewy Rucińskiej w AST w Krakowie, stanowi bardziej poszukiwanie nowego sensu na bazie pierwowzoru niż rasowa adaptacja. Nie bywam zwolennikiem takich zabiegów, jednak w tym przypadku wyszło to całkiem ciekawie, pomimo zupełnej zmiany wydźwięku powieści Lema. W warstwie fabularnej zmiana dotyczy przede wszystkim tego, że bohaterowie w wątku ,,ziemskim’’, czyli tym, który ma miejsce po powrocie misji kosmicznej, nie są pozostawieni samym sobie, a osadzeni we wspólnym ośrodku, który ma ich przygotować do życia w tej nowej społeczności.
Przewijają się tutaj wątki inspirowane motywami jakie możemy znaleźć w „Big brother”, „Truman Show” czy „Player One”, mianowicie ciągła obserwacja, bohaterowie, którzy są jedynie spektaklem dla milionów widzów, czy niemal namacalna wirtualna rzeczywistość dostępna dzięki specjalnym goglom VR. Wątek kosmicznej podróży jest również przebudowany, w celu lepszego ukazania relacji miedzy bohaterami, jednak te relacje również są zupełnie odmienne od tych jakich można się spodziewać po książce. Ostatecznie jednak wszystkie te zmiany i zabiegi mają swój bardzo dobrze uzasadniony cel, zarówno dramaturgiczny jak i funkcjonalny (w końcu to spektakl dyplomowy specjalności wokalno-aktorskiej).

Porzucając zatem rozważania dotyczące scenariusza skupię się na kreacjach aktorskich. Na pierwszy ogień warto wybrać głównego bohatera, a jest nim Hal Bregg, którego odgrywa Bartosz Brzeszcz, postać dużo bardziej złożona i intensywna niż w powieści. Hal ze spektaklu napotyka więcej dylematów, wśród nich własne słabości i lęki, a także konsekwencje podjętych decyzji. Barotsz Brzeszcz miał wydobyć z psychiki postaci astronauty więcej niuansów niż oryginał by na to pozwalał i sprawdziło się to świetnie.
Kolejny jest Dawid Dąbrowski, występujący w roli astronauty Ardera, który gubi się w bezkresie kosmicznej pustki. Pozostaje mu jedynie kontakt radiowy ze statkiem. Ginący głos samotnego człowieka, zawieszonego w nieskończonej otchłani, to kreacja, która Dąbrowskiemu udała się naprawdę przejmująco. W roli Ardera pojawia się on jeszcze jako koszmar senny Brega, i tutaj z kolei ma okazję popisać się wokalną i choreograficzną dynamiką.
Trzecia z grupy astronautów jest Gimma, odgrywana przez Michalinę Zgaińską. Postać, która jak na mój gust miała nieco zbyt mało przestrzeni scenicznej, choć i to co widownia miała okazję zobaczyć było znaczące. Na szczęście Michalina Zgaińska miała okazję zaprezentować świetne umiejętności wokalne, zarówno solowe jak i w duecie, prezentując naprawdę imponujące wokalizy.
Skoro już o paniach i wokalnych umiejętnościach mowa, to Aleksandra Stasik w roli Nais, manipulatorskiej i obłudnej kierowniczki ośrodka adaptacyjnego (Adaptu), miała więcej niż pięć minut, na ukazanie wszystkich oblicz słodyczy podszytej grozą i władzą. Z jednej strony cukierkowa przedszkolanka, z drugiej siostra Ratched, z pilotem do ,,wyłączania” nieposłusznych pacjentów. Jeśli kiedyś trafię do szóstego pawilonu domu spokojnej starości dla niespełnionych artystów, to mam szczerą nadzieję, że nie spotkam tam postaci wykreowanej przez Aleksandrę Stasik. Zimno się robi na samą myśl, na tyle dobrze ta kreacja została przygotowana.
Michał Kamiński, wcielił się natomiast w rolę Romera, postać łączącą kilku bohaterów książki, w owładniętego paranoją i przeżartego pragnieniem wyrwania się do lepszej (lub prawdziwej) rzeczywistości pensjonariusza Adaptu. Kamiński bardzo dobrze sportretował psychopatycznego, o morderczych skłonnościach Romera, a wokalnie miał okazję zaprezentować się w szczególności w piosence ,,Protest Romera”.
Na jedno z trudniejszych zadań aktorskich trafił występujący w podwójnej roli Krzysztof Wawiórko. Chodzi mi tutaj o rolę Aen Aenis, postać w książce jest piękną artystką, tutaj została przekształcona w drag-queen (przynajmniej takie odniosłem wrażenie po kostiumie, który wydał mi się inspirowany postacią Angel z musicalu Rent). Kreacje aktorskie tego typu trudno jest mi oceniać, bo jedynie wyczucie widza może określić ile w postaci jest kpiny, a ile powagi. Jednak po kilku uważnych rzutach oka mogę stwierdzić, że właściwa równowaga została zachowana w tym przypadku.
Niestety nie miałem okazji podczas premiery podziwiać Julii Piotrowskiej w roli Eri, jednak Sara Kociołek przedstawiła tę postać bardzo dobrze, zaznaczając, że ma odrobinkę większe doświadczenie od koleżanek i kolegów, co można było wyczuć w stylu grania.
Naprawdę wiele w tym spektaklu dobrego robi choreografia, za którą odpowiada Wojciech Dolatowski i asystująca mu Marta Stopa. Zarówno duże sceny grupowe, jak i pomniejszy ruch sceniczny jest bardzo spójny, oddaje charakter scen lub utworów, a dzięki temu wzmacnia przekaz. Jako przykłady warto wymienić tutaj choreografię przy utworach ,,Do gwiazd” oraz ,,Chór robotów”.
Nie można oczywiście na koniec nie wspomnieć o muzyce, choć w zasadzie mówić tutaj nie mam nic odkrywczego do powiedzenia. Dawid Sulej Rudnicki, jak zawsze zaprezentował swoje fantastyczne umiejętności kompozytorskie, a także wykonawcze jako pianista wraz Janem Łukasikiem na wibrafonie. Charakter utworów, dopasowanie ich do poszczególnych postaci i wykonawców, dało bezapelacyjnie pozytywny efekt.
Spektakl kończy się bardzo wymowną klamrą kompozycyjną, wskazującą wyraźnie jak bardzo iluzje mogą być prawdziwe, jeśli zabrniemy w nie zbyt daleko. Z niecierpliwością wyczekuję jak ten dyplom się rozwinie, bo podejrzewam dobre noty podczas łódzkiego festiwalu.
Do zobaczenia wśród gwiazd!
Mateusz Leon Rychlak