Brunatne flagi nad biało-czerwoną

Recenzja spektaklu ,,Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie” (reż. Krzysztof Jasiński) w Teatrze STU

Balansujcie dopóki się da,
a gdy się już nie da, podpalcie świat!
– Józef Piłsudski

Czegokolwiek bym nie napisał o spektaklu ,,Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie wg Szewców Witkacego” to podejrzewam, że mogłoby to być zdecydowanie za mało. Nie wiem doprawdy, co najlepiej zagrało podczas przedpremierowego pokazu, który obejrzałem w dniu 19.02. Wydaje mi się, że wszystko, ale może zacznę po kolei.

Najpierw obsada, tutaj nie będę się silił na zbyt wyszukane komentarze – krakowski widz, który pojawia się  w Teatrze STU zawsze może liczyć na wysoką jakość rzemiosła podnoszonego do rangi artyzmu. Dalej scenografia i więcej interesujących elementów. Pomimo, że jak zwykle była raczej minimalistyczna to jej surowość i mroczna twardość zdecydowanie wpasowały się w niezbyt optymistyczny wydźwięk historii stworzonej przez Witkiewicza, a zaadaptowanej na potrzeby naszej współczesności przez Krzysztofa Jasińskiego. I to zderzenie jest przerażające tak bardzo, że śmieszy. Dotarliśmy już do takiego stanu surrealizmu naszej rzeczywistości, że z najstraszniejszych rzeczy musimy się śmiać, by nie oszaleć. W zachowaniu zdrowego umysłu i jako takiej równowagi ten spektakl wybitnie pomaga.

Moja sąsiadka w teatrze słusznie zauważyła półgłosem, że w zasadzie brakowało tylko kota, a moglibyśmy oglądać tę sztukę jako reportaż fabularyzowany. Naturalnie nieco przesadzam, ale takie właśnie wrażenie odnosiłem obserwując Beatę Rybotycką oraz Łukasza Rybarskiego jako Sajetanę i Prokuratora Scurvy’ego. Te dwie postacie (zwłaszcza w drugim akcie) toczyły niby przyjacielską pogawędkę, która jednak przerywana jest okrzykami gniewu i łzami rozpaczy.

I jeszcze jeden szalenie istotny element, o którego wadze czasem w teatrze się zapomina, to kostiumy, za które odpowiedzialna jest Anna Franczyk-Witkowska. Stanowiły one piękne dopełnienie całości, jak urzekające opakowanie dla długo oczekiwanego prezentu – w zasadzie można by się obyć bez kolorowego papieru i wstążki, ale podarunek straciłby wtedy wiele ze swojej wyjątkowości i tajemniczości.

Premiera spektaklu ukoronowała 56-lecie Teatru STU, zatem teatrowi, dyrekcji i wszystkim pracownikom życzę z całego serca STU lat (bynajmniej nie samotności).

Mateusz Leon Rychlak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *