Tu się nie ma z czego śmiać

Recenzja spektaklu ,,Tartuffe” (reż. Krzysztof Pluskota) w Teatrze STU

,,Łaska pańska na pstrym koniu jeździ’’
– Przysłowie polskie

Już zdążyliśmy przekazać relację z otwarcia sezonu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego premierą ,,Znachora’’, który jest spektaklem dobrym, jednak nie ze wszech miar przypadł mi do gustu. Co innego mogę powiedzieć o rozpoczynającym już 57. sezon artystyczny Teatru STU spektaklu ,,Tartuffe’’ (reż. Krzysztof Pluskota).

Fot. Radek Krzyżowski

Przeniesiona na grunt noir sztuka Moliera staje się bliższa, między innymi przez fakt pełnego skupienia na emocjach i akcji, pozostawiając subtelnie elegancką oprawę w postaci czarno-złotej scenografii i minimalistycznych, świetnie dopasowanych kostiumów (za te wszystkie elementy odpowiedzialna jest Katarzyna Wójtowicz) na uboczu percepcji widza.

Przedstawienie posiada dwa pełne składy aktorskie, w równie intrygujących obsadach – mi jednak dane było jak na razie obejrzeć tylko jedną, z poczciwie niedowierzającym Rafałem Dziwiszem (Orgon), opanowaną i zdeterminowaną Marią Seweryn (Elmira) oraz Marcinem Zacharzewskim (Kleant), który zaprzecza swoją kreacją tak popularnej u Moliera konstrukcji roli brata lub szwagra pełnego spokoju i opanowania, w zamian za to daje się porywać emocjom w obliczu oczywistych bezczelności. W ramach tej obsady występują również Julia Latosińska (Marianna), Daria Polasik-Bułka (znana z występu w spektaklu ,,Cnoty niewieście albo dziwki w majonezie’’, a tu wcielająca się z charakterystycznym temperamentem w postać Doryny), Aldona Grochal, Kamila Bestry, Ignacy Liss, Franciszek Karpiński oraz oczywiście w roli tytułowej Radosław Krzyżowski, potulnie pokorny intrygant, którego masce z łatwością widz mógłby dać się zwieść nawet w prawdziwym życiu, gdyby nie dowiedział się o jego fałszywości z ust innych bohaterów.

Jedna szczególna rzecz charakteryzuje ten spektakl – mianowicie tempo. Przez większą część spektaklu akcja dzieje się w gorączkowym pośpiechu, który zbliża widza do odczuć niecierpliwych i żądnych zmiany stanu rzeczy bohaterów. Wrażenie to jest umiejętnie potęgowane przez muzykę Vivaldiego, która pojawia się w najbardziej dramatycznych momentach. Akcja zwalnia jedynie, gdy na scenie pojawia się Tartuffe, co dodatkowo wzmacnia kontrast pomiędzy tą postacią a wszystkimi pozostałymi osobami.

Przejmująca wydaje się aktualność tekstu, choć zapewne wiąże się to z umiejętnym przeniesieniem przez reżysera akcentów na te elementy, które najłatwiej przemówią do współczesnego widza. Bo ileż razy zdarza się, że spotykamy osoby wierzące w coś pomimo, wydawało by się, oczywistych okoliczności przeczących takim przekonaniom.

Mimo iż mamy do czynienia z komedią to nie kończy się ona happy endem, naiwność została wyśmiana, obłuda obnażona, lecz mimo to jest już za późno, gdyż łatwowierna nieostrożność posunęła się zbyt daleko. W ten najbliższy pierwotnemu zamysłowi Moliera sposób treść nauki oraz morał całej historii staje się jeszcze bardziej dobitny. Jest to jeden z tych spektakli, które warto odwiedzić dwukrotnie – dla czystej przyjemności dwóch różnych spojrzeń na tę samą historię.

Mateusz Leon Rychlak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *