Wierność czy eksperyment? Zola w nowej odsłonie

Recenzja spektaklu „Seks, hajs i głód” wg Emila Zoli w reż. Luka Percevala w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

„Wspaniała…
Ty byłaś wspaniała, ja byłem taki żałosny.
My byliśmy wspaniali”
– Stromae, „Formidable”

Dla niektórych reżyserów wystawianie klasyki literatury w jej pierwotnej formie wydaje się być niewybaczalną zbrodnią. Środowisko krytyczne nie zawsze sprzyja wiernej narracji oryginału. Na szczęście nie wszyscy podążają drogą rozbuchanych eksperymentów, stawiając wierność adaptacji ponad indywidualną interpretację. Taką właśnie drogą podążył Luk Perceval, tworząc spektakl „SEKS, HAJS i GŁÓD, kronika rodzinna według Emila Zoli” w Narodowym Starym Teatrze. To przedstawienie, które na długo zapada w pamięć.

Fot. Materiały teatru

Siła minimalizmu: prostota, która uderza

 „SEKS, HAJS i GŁÓD…” ma klasyczną trójaktową strukturę, wyraźnie podzieloną zarówno pod względem dramaturgicznym (każda sekwencja opowiada osobne historie, które łączą się poprzez tożsamość postaci lub ich powiązania), jak i scenograficznym. Każdy z aktów rozgrywa się na tle ogromnego napisu, który przecina scenę, stanowiąc myśl przewodnią danej części opowieści. Niektórzy mogą uznać tę dosłowność za banalną, jednak jest ona zrównoważona literacką głębią, zaczerpniętą z monumentalnego dzieła Zoli. Ta opowieść zachowuje swoją moc dzięki minimalizmowi – brak tu nadmiaru efektów wizualnych, a dominują jedynie światło, fizyczne rekwizyty oraz estetycznie spójne kostiumy (w odcieniach czerni, szarości i pastelowego brązu, z wyjątkiem stroju Nany w akcie II). Nie ma tu wizualizacji wideo ani rozbłysków neonowych świateł. Taka oszczędność formy, w dzisiejszym świecie pełnym nadmiaru bodźców, może wydawać się nudna, wręcz usypiająca, ale to właśnie dzięki tej rezygnacji przekaz o XIX-wiecznym świecie staje się bardziej dobitny.

Balans między wiernością a indywidualizmem

Ta skromna oprawa wymagała równie wyważonego aktorstwa, które nie zawiodło. Przeciwnie – wbrew głosom krytyki, które się ze mną nie zgadzają, uważam, że aktor w centrum sceny, pozbawiony efektów specjalnych i ograniczony do środków wyrazu opartych na głosie oraz oszczędnym ruchu scenicznym, osiąga najwyższy poziom teatralnej ekspresji. Taką formę przyjął Roman Gancarczyk, który w roli mężczyzny z pluszowym misiem w ramionach staje się małym chłopcem. Wystarczy sugestia zawarta w jego głosie, by ukazać lęk i niepewność. Ewa Kaim doskonale oddaje całą głębię kobiecości – zarówno jej siłę, jak i słabość. Aleksandra Nowosadko, z poczuciem niewinności, z łatwością przechodzi w wyuzdaną i ekstrawagancką postać. Krzysztof Zawadzki tchnie grozą, ale także spokojem i pasją. Tajemniczość i skrytość mistrzowsko portretuje Magda Grąziowska, a szaleństwo i smutek – Małgorzata Zawadzka.

Pomimo braku burzliwej dynamiki, spektakl potrafi wywołać silne emocje. Wzmocniony francuskojęzycznymi piosenkami – od najbardziej intymnych, po buntownicze i niemal hymniczne „Formidable” – doskonale komponuje się z rewolucyjnym wydźwiękiem plakatu, który nawiązuje do obrazu Eugène’a Delacroix. Spektakl nie tylko romantyzuje XIX-wieczny dramat społeczny, ale i wpisuje się w tradycję literacką, mającą ogromny wpływ na późniejszych twórców i odbiorców. To właśnie ten literacki i historyczny kontekst nadaje mu wyjątkową siłę w obrębie swojego gatunku.

Mateusz Leon Rychlak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *