Niech żyje Folwark!
Recenzja spektaklu „Folwark zwierzęcy” w reż. i adaptacji Wojciecha Kościelniaka z Teatru Ludowego w Krakowie
„Wszystkie zwierzęta są sobie równe,
ale niektóre są równiejsze od innych”
– George Orwell
Jubileusze teatrów to zawsze okazja do zaprezentowania wszystkiego co najlepsze w zespole i repertuarze. 70-lecie Teatru Ludowego w Krakowie, zostało rozpoczęte śpiewająco i z pompą spektaklem ,,Folwark Zwierzęcy” w reż. i adaptacji Wojciecha Kościelniaka. Znając solidność zespołu spodziewałem się dobrej roboty, nie byłem natomiast do końca przygotowany na tak dobre widowisko.

Już od samego początku prac nad spektaklem krążyły po mieście słuchy, że będzie to coś naprawdę dużego. Plotki podsycił częściowy casting do spektaklu, który miał wyłonić dodatkową obsadę w postaci tancerek i tancerzy. Jak się ostatecznie okazało, słuchy mówiły prawdę, obsada spektaklu liczy sobie ponad 20 osób, a nawet powiedziałbym osobistości, dobranych do granych postaci z pieczołowitością, której nie można nic zarzucić.
Ale jednak po kolei. To co w pierwszej kolejności uderza w spektaklu, jest bardzo zgrabna scenografia, stylizowana na pełną szpar drewnianą ścianę stodoły, w zależności od potrzeb dzięki obrotowej scenie widziana od środka lub od zewnątrz. Projekt ten, autorstwa Kamili Bukańskiej, posiada sprytnie zamaskowane wejścia, przejścia, okna i lufciki, przez które wylegają lub wyzierają aktorzy. Cały ruch sceniczny związany tylko z samym przechodzeniem przez framugi i ościeżnice ma w sobie coś minimalnie akrobatycznego, budując na płaskiej przestrzeni iluzję optycznej głębi.

Równie interesujące są projekty kostiumów. Na szczęście zrezygnowano z nadawania postaciom kształtów zwierząt, a zamiast tego skupiono się na zaczerpnięciu z funkcji i charakteru bohaterów „Folwarku zwierzęcego”. Właśnie dlatego konie mają robocze kombinezony, świnie w miarę postępującej radykalizacji coraz bardziej militarystyczne kostiumy (od prostych czarnych uniformów po skrzące się złotem medali mundury), łaciatość krowy jest wyobrażona przez naszyte kieszenie, a wcielenie w postaci kur odbywa się przez irokezowate upięcie włosów i bufiaste rude spódnice. Jedynym bezpośrednio animalizującym elementem kostiumów jest przywiązany do nadgarstka każdego z aktorów, imitujący ogon, spleciony sznur. Anna Adamek ze smakiem i przymrużeniem oka wystroiła całą obsadę w naprawdę konsekwentnie dobierane kostiumy, wspierając cały wysiłek kreacji postaci.
No właśnie, skoro o postaciach już mowa, to trzeba by się chwilę na tym skupić. Bo przecież nie sztuka stanąć w masce konia na scenie, i stwierdzić, że koń jaki jest każdy widzi. Niczym nadzwyczajnym jest miauczeć jak kot, czy meczeć jak koza. Sztuką jest za to, dobrać tempo gry aktorskiej do tego, by w zależności od potrzeby było dostojne lub ociężałe jak przystało na spokojnie przeżuwającą pożywienie krowę. I taki właśnie obraz kreuje Marta Bizoń. Sztuką jest prezentować zwinność i nonszalancję najbardziej lubianych a zarazem utrapionych stworzeń jakimi są koty. W jednego z przedstawicieli tego gatunku, prężąc dumnie grzbiet, wcielił się Robert Ratuszny. Jako osioł Beniamin Jacek Wojciechowski prezentuje filozoficzny stosunek do świata, który wydaje się właściwy tym cierpliwym i upartym stworzeniom. Dziewczęcą beztroskę i frywolność, wyczuć można z kolei w rozbrykanej Molly, odgrywanej przez Roksanę Lewak.

Każdy z aktorów otrzymał zadanie, wokół którego mógł nabudować postać bardzo charakterystyczną, funkcjonalnie wplecioną zarówno w fabułę jak i konstrukcję spektaklu. Wymienienie tutaj każdego zajęłoby dużo czasu, jednak odniosę się jeszcze do dwóch istotnych pod kątem całości spektaklu kreacji. Jedną z najbardziej dramatycznych postaci całej tej opowieści jest koń Bokser (Ryszard Starosta), który ślepo wierzy w ideały przyświecające początkom wspólnoty folwarku. Wspaniały perszeron zatraca się w pracy, która ostatecznie go niszczy. Ewolucja tej postaci jest wyraźnie spleciona z postępem fabuły całego spektaklu, i jest równie istotna jak postępująca bezczelność świń Napoleona (Jan Nosal) i Piska (Małgorzata Kochan). Ryszard Starosta utrzymuje na sobie sporą część napięcia w środkowym segmencie spektaklu, przez co zdecydowanie wybija się ponad zbiorowość.

Z kolei rodzajem narratora, postaci, z której perspektywy jak to się ostatecznie okazuje w zamkniętym klamrową kompozycją spektaklu, widzowie obserwują akcję jest osioł Beniamin. Jacek Wojciechowski, znany widzom Teatru Ludowego z pełnej dramatyzmu roli w spektaklu „Chłopi”, a także komicznego zmysłu prezentowanego w ,,Balladach i romansach. Horror School Musical”, w tym przypadku pozostaje kimś w rodzaju Koryfeusza tego zwierzęcego chóru, wprowadzając kolejne postaci i wydarzenia. Czyni to z lekkością i głębią, właściwą najlepszym w Polsce narratorom audiobooków. Zastosowanie tego narzędzia narracyjnego pozwala też widzom na chwilę oddechu pomiędzy poszczególnymi intensywnymi elementami spektaklu, zwolnienie akcji nie jest dzięki temu nagłe i pozwala opowieści płynąć swobodnie dalej, bez sztucznych pauz lub zbyt szybkich zwrotów akcji.
Ponadto ogólnie rzecz biorąc kreacja zbiorowa w tym spektaklu zasługuje na jedną wielka pochwałę. Praca aktorska i reżyserska, przyniosła naprawdę imponujący efekt, który był widoczny przez całą długość i szerokość przedstawienia. Podobnie w przypadku warstwy muzycznej, występy solowe i chóralne dodają tutaj naprawdę wiele i nie pozwalają na nudę, nawet w najmniejszym zakresie. Na całe szczęście zabrałem ze sobą okulary, gdyż dzięki temu mogłem podziwiać wszystko od choreograficznych wyczynów tancerzy i tancerek, aż po mimikę (mistrzynią drugiego planu pod kątem tych elementów była zdecydowanie Gabriela Chojecka).

Jako adaptacja spektakl pozostaje raczej wierny pierwowzorowi. Utrzymuje jego podstawowy wydźwięk nadany przez Orwella. Pewne zmiany i skróty wydają mi się dramaturgicznie uzasadnione, z uwag na fakt, że przedstawienia teatralne rządzą się swoimi prawami. Jednakże dzięki tym zabiegom utrzymana jest zdecydowanie dynamika całego spektaklu, a to w obliczu wymiaru muzycznego i choreograficznego ma pierwszorzędne znaczenie.
Z głęboką pewnością mogę stwierdzić, że jest to jeden z najlepszych spektakli, jakimi może pochwalić się Teatr Ludowy w Krakowie i tym samym buduje sobie bardzo solidną przewagę konkurencyjną w tym jubileuszowym sezonie. I śmiem twierdzić: W zupełności zasłużenie.
Mateusz Leon Rychlak