Wszystkiego najgorszego…

Recenzja spektaklu ,,Kamil ma urodziny’’ reż. Stanisław Chludziński, Klaudia Gębska.

Nobody likes you, everyone left you
they’re all out without you havin’ fun.

– Green Day ,,Homecoming’’

Sztuka monodamu jest często przewrotna. Zwłaszcza, gdy twórcy celowo zacierają granicę pomiędzy aktorem a postacią. W wielu przypadkach łatwo to odróżnić, jak np. w wspaniałym spektaklu ,,Wieli John Barrymore’’, a niekiedy granica ta się zaciera, jak w spektaklu ,,Kamil ma urodziny’’  (reż. i dramaturgia Stanisław Chludziński i Klaudia Gębska).

Fot. Józefina Kiełb

Bohater spektaklu jest dwudziestokilkuletnim studentem aktorstwa, podobnie jak sam odtwórca roli (Kamil Żebrowski). Przez większość spektaklu nie zdecydowano się na wykorzystanie narracji pozwalającej na oddzielenie postaci od aktora, nastąpiło to jedynie dwu- lub trzykrotnie, by osłabić sugestywny efekt zlewania się tych dwóch osób. Zabieg konieczny z uwagi na liczne, bezpośrednie i osobiste interakcje z publicznością. Widownia miała okazję stać się częścią świata naszego bohatera. Szkolni koledzy, dawne miłości czy rodzina, wszyscy są obecni na wyciągnięcie ręki.

Kamil-bohater spektaklu opowiada swoje życie z perspektywy urodzin, tych które pamięta, a także tych, których nie pamięta bo po prostu się nie odbyły. Odżywają wspomnienia o wykluczeniu, traumy, o których Kamil-bohater opowiada lub śpiewa. Niektóre z nich przeżywa na nowo, jak rozmowę z dziewczyną, która postanowiła spędzić jego urodziny ze swoimi znajomymi. W przedstawieniu tej sceny pojawił się ciekawy zabieg. Nie wprowadzono nagrania rozmowy, tylko wiadomości pojawiające się na ekranie, na które Kamil-bohater odpowiada. Jeszcze jedna cegiełka do obrazu samotności z jaką zmaga się ta postać. W fabule spektaklu najbardziej uderzające jest to, że bohater w zasadzie nie przeżywa jakiejś niezwykłej tragedii życiowej. Trudno o bardziej ,,zwykłą postać’’, bardzo podobną do kolegi ze szkolnej ławki, współlokatora ze studiów albo nawet do nas samych. Zbiór różnych przykrych zdarzeń rośnie, zapętla się wokół szyi, naznacza kolejne lata życia.

Wybrana konwencja oparta na bezpośredniej bliskości z widzem powoduje, że aktor przez cały spektakl znajduje się ,,na widelcu’’ publiczności. Wymaga to bardzo dobrego opanowania tłumu, z którego skąd inąd znany jest Kamil Żebrowski (np. w spektaklu ,,Fortissimo” w AST Kraków). Narzucane tempo również nie pozostawia przestrzeni na błąd, każda przerwa musi mieć określone znaczenie, jest świadomym wymuszeniem reakcji, albo zaplanowanym oddechem przed skokiem w kolejny segment opowieści.

Forma spektaklu, uzupełniona o video i kilka komicznych przerywników wokalnych, wypełnia w całości przestrzeń na jaką pozwala fabuła. Publiczność zamknięta w ciasnym, ciemnym pomieszczeniu, zestawiona z przypadkami życiowymi, których część mogła dotyczyć każdego z widzów (zwłaszcza gdy widownię stanowią osoby będące rówieśnikami bohatera), w gęstej atmosferze przeżywa bardzo intymne spotkanie. Za sprawą minimalistycznego aktorstwa i lekkiego prowadzenia opowieści, spektakl ten chwyta za gardło zupełnie niepostrzeżenie, na koniec nie pozwalając na wyzwolenie się z nabudowanej emocji. To ostatnie trzeba sobie samemu zorganizować.

Mateusz Leon Rychlak

P.S. Monodram ten miałem okazję obejrzeć podczas festiwalu Wielka Wieś, o którym nieco więcej w osobnym artykule.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *